czwartek, 8 lutego 2018

Pączek po hiszpańsku. Równo miesiąc w Galicji!

Dziś świętuję podwójnie. Po pierwsze z okazji tłustego czwartku, a po drugie: dziś minął dokładnie miesiąc odkąd przyjechałam do Vigo. 

Hiszpański "pączo"
Ten wyjazd wyrwał mnie z butów, z mojej życiowej bańki, ze spraw, w których byłam zamknięta, ale też z mojej strefy komfortu. Trochę niespodziewany, bo w grudniu jeszcze nie wiedziałam czy spełnię najważniejszy warunek, żeby wyjechać. Dokładnie 20. grudnia dowiedziałam się, że jadę, a 7. stycznia siedziałam już w samolocie. Cały czas bardzo, bardzo mocno wierzyłam, że się uda. Życie ma bardzo dużo do zaoferowania. Nie ogranicza się do problemów, pieniędzy i kariery - to bańka. Jak ktoś się w niej zamknie to łatwo się udusić. Nigdy nie wiadomo co jutro się przytrafi. Moje "jutro" po raz kolejny rozpoczęło się w raju na Ziemi. Nie, nie chcę żeby ludzie mi zazdrościli, nie lubię dzielić się swoją prywatnością w sieci. Jeśli to robię to znaczy, że chcę się podzielić jednym słowem: nadzieja. Może naiwne i oklepane, nieważne. Zwyczajnie warto ją mieć. Jutro może być lepiej, a jak nie jutro to pojutrze. Małymi krokami (hiszp. poco a poco) byle do przodu.

Zdalnie łączę się w świętowaniu i tak jak nadzieją dzielę się kawałkiem swojego wirtualnego, hiszpańskiego pączka z czekoladowym nadzieniem. Feliz Jueves Lardero!

Jueves Lardero czyli Tłusty Czwartek po hiszpańsku. Święto mało znane w Hiszpanii, z pewnością nie obchodzi się go na taką skalę jak w Polsce. I nie ma pączków. Jest pikantna kiełbasa znana jako chorizo, ewentualnie pieczywo nadziewane schabem lub jajkiem, tzw. hornazo. Jakoś mnie to nie przekonało. Na widok pączkowych, fejsbukowych zdjęć z Polski zatęskniłam za tym naszym dobrem narodowym. Odnalezienie prawdziwego pączka na półwyspie Iberyjskim to niełatwe zadanie. Na szczęście udało się znaleźć siostrę pączka. Przedstawiam Berlinesę zwana też bolą de Berlin (kula ze stolicy Niemiec).



Poco a poco, zajdziem do Maroko!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz